KOBIETY IDĄCE DO KOMORY GAZOWEJ

KOBIETY IDĄCE DO KOMORY GAZOWEJ

BRĄZ, 2000

„Popędzano ludzi z peronu w stronę otwartej na oścież bramy, która prowadziła na plac transportowy. Po jej przekroczeniu esesmani kazali mężczyznom rozebrać się, a kobiety były kierowane do baraku.

[…] Nagie kobiety z dziećmi gnane były do stojących rzędem fryzjerów, a potem pędzono je dalej – na ścieżkę śmierci, do komór gazowych.”

Po obcięciu włosów esesman otwierał drzwi i kobiety wchodziły na ścieżkę śmierci, ścieżkę bez powrotu, która prowadziła do komór gazowych. Jeden z ocalałych więźniów, Jankiel Wiernik wspomina, że część kobiet trzymała w ręku ręczniki i mydło, łudząc się, że będą się kąpać. Oprawcy żądali ładu i porządku, za cokolwiek bili i katowali. Dookoła słychać było płacz dzieci, dorośli głośno modlili się, jęczeli i krzyczeli. Czas, jaki przeznaczył Christian Wirth na wykonanie tych czynności, tj. od otwarcia wagonów do ustawienia więźniów na drodze do komór, wynosił ok. 20 minut. Do komory mającej 25 m kw. wpuszczano przeciętnie 400 osób. Było strasznie ciasno, stali jedni przy drugich. Kobiety wnosiły dzieci sądząc, że w ten sposób unikną zagłady. Na więźniów puszcza psy. Psy szczekały, gryzły i rzucały się na ofiary. Każdy więc, pragnąc uniknąć uderzeń i psów, wbiegał do komory. Drzwi z trzaskiem zamykały się, puszczano motor połączony rurami wlotowymi z komorą zagłady. Jeden z ocalonych z transportu warszawskiego, Roman Staniszewski, syn Eliasza i Sary zeznał po wojnie, że krzyki przerażenia i rozpaczy, które mogły się wydostać na zewnątrz, zagłuszała orkiestra żydowska, która w tym czasie rozpoczynała koncert pod „łaźnią”. Gazowanie stłoczonych ludzi trwało około 20 minut.